MOJA HISTORIA
Moja historia zaczyna się po 2000 roku…
Pochodzę z rodziny lekarskiej, jednak z czasów młodości nie pamiętam, żeby w moim domu jakoś specjalnie dużo rozmawiało się na tematy związane z tym zawodem.
Może zepsuję tą historię, ale nigdy nie marzyłem o tym, żeby zostać lekarzem. Nie badałem na potęgę misiów, nie robiłem im zastrzyków, nie leczyłem wszystkich dookoła. Rodzice nigdy, w żaden sposób nie namawiali mnie do tego, żebym został doktorem, nawet nie reklamowali tego fachu. I bardzo się z tego cieszę. Tym bardziej, że jak już ta koncepcja zaczęła we mnie kiełkować, to od zawsze powtarzałem sobie, że chcę specjalizować się w czymś innym niż rodzice i tym samym pozostać sobą, nie być kojarzonym z ich osiągnięciami. Miałem taką potrzebę, żeby wziąć swoją kartkę i zapisać ją po swojemu. Wdzięczny jestem moim rodzicom za to, że pozwolili mi iść własną drogą, chociaż ostatecznie okazała się zbieżna z ich zawodem, ale też przede wszystkim za to, że zaszczepili we mnie szacunek do ciężkiej pracy i uczciwość.
Co wybrać?
Pod koniec intensywnego okresu studiów medycznych zdałem sobie sprawę, że nadszedł czas, żeby obrać kierunek specjalizacji. Na tamtym etapie pewien byłem tylko dwóch rzeczy: po pierwsze, chciałbym działać manualnie, tj. zabiegowo, a po drugie, chciałbym mieć mentora i swojego mistrza, u którego mógłbym terminować.
Dziś, z perspektywy czasu, mam wrażenie, że w medycynie od zawsze pociągała mnie intymność. Intymność pacjenta, którą trzeba przełamać, ale jednocześnie szanować. Nigdy nie czułem, żeby pociągała mnie bohaterska kardiochirurgia na otwartym sercu, czy magiczna i tajemnicza neurochirurgia.
Musicie jednak wiedzieć, że zanim wymyśliłem urologię, na pierwszy ogień poszła ginekologia, ale po kilku nieudanych próbach i paru miesiącach poszukiwania oddziału, z którym mógłbym się związać, odpuściłem. To nie było to, czego szukałem.
I tak trafiłem na terra incognita, czyli oddział urologii, “zwykłego” miejskiego szpitala warszawskiego. Tam, będąc chłopakiem z 6-tego roku studiów, poznałem najlepszy zespół, z jakim pracowałem w życiu. Nieważne co robili, chciałem to robić z nimi. Tam też poznałem swojego Mistrza…
Początki nie były proste.
Urolodzy, to mała grupa specjalistów, dlatego też, chociaż miałem swoje miejsce na oddziale, o resztę musiałem zawalczyć. Rozpocząłem proces 6-letniego szkolenia specjalizacyjnego. Najpierw na wolontariacie, potem za 30% pensji. Takie były realia, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać, bo pracy było na dwa etaty. Oczywiście, nie żałuję. Chciało się pracować i robić dobrą chirurgiczną robotę, a środki finansowe jakoś zawsze udało się zorganizować. Jednak obok urologii, od zawsze kiełkowała w mojej głowie ta jej najbardziej intymna część, czyli andrologia.
Jaka jest w tym wszystkim rola Mistrza?
Jaka jest w tym wszystkim rola Mistrza?
Spotykam człowieka, doskonałego urologa, obserwuję go w kontakcie z pacjentem i przy stole operacyjnym, poznaję go coraz lepiej i już wiem, że chcę być właśnie takim lekarzem jak on… Mistrz zawsze mi powtarzał, że dzięki mojej energii i zapałowi dalej uda nam się ruszyć razem.
Piotr – Mistrz już wtedy zaczynał zajmować się andrologią i to oczywiście bardzo mocno wpłynęło na mnie i na to, że zacząłem się w nią wciągać. Piotr miał w głowie pomysły, ale potrzebna była iskra, żeby je próbować realizować i właśnie tą iskrę, nie wiedzieć jak i kiedy, przyniosłem ja… O andrologii mówiło się wtedy niewiele, a właściwie wcale, a o mikrochirurgii i operacjach, które mieliśmy z czasem zacząć wykonywać, czytało się jedynie w zagranicznych pismach. Od słowa do słowa, nad szklanką rumu, doszliśmy do wniosku, że to musi nam się udać. Zaczęło się nocne przekopywanie internetu, wertowanie atlasów chirurgicznych i niekończące się dyskusje „jak?”. W końcu, pojawiło się kluczowe pytanie, skąd wziąć mikroskop i zacząć się uczyć i to samodzielnie, bo przecież nie było od kogo się tego nauczyć.
Nietypowe szkolenie.
Dwa dni później, pamiętam jak dziś, stoję w supermakecie na dziale mięsnym i wybieram kurze serca. Ekspedientka, zniecierpliwiona, pyta: „no i co tak wybiera??” – zgłupiałem… na szybko odpowiedziałem, że to do pracy naukowej, że jestem studentem. No przecież nie powiem jej, że potrzebne mi są konieczni takie z długą aortą, bo łatwiej będzie zrobić ćwiczebne zespolenie szwami pod mikroskopem…
Pamiętam też minę kolegów neurochirurgów, którzy następnego dnia weszli do siebie na salę operacyjną (tylko oni mieli mikroskop), a tam dwóch skupionych urologów i kilogram drobiu – szkolenie w toku.
Wkrótce przyszedł czas na pierwsze wspólne kroki i operacje. Od początku wszystko szło nie tak, jak trzeba. A to narzędzia złe, a to szwy niedobre, a to mikroskop nie do końca taki, jak z filmów. Prawie odpuściliśmy. Nie było się kompletnie kogo poradzić i w czyj rękaw wypłakać, poza własnym. Wtedy rzeczy, które dziś zajmują nam 45 minut robiliśmy ponad 2 godziny. Ale na szczęście okazało się, że dwa takie żywioły jak my, z zestawem uzupełniających się cech, musiały zagrać i iść dalej.
Dzisiaj, pomimo tego, że pod skrzydłami Mistrza wyrosłem na samodzielnego mikrochirurga androloga, nadal działamy drużynowo – jednak ciągle wolimy razem.
Teraz jestem już specjalistą urologii (z najlepszych wynikiem w kraju) i specjalistą andrologii klinicznej, z doktoratem z mikrochirurgii w andrologii. Powiedziałem sam sobie, że będę w pełni andrologiem, jak zrobię pierwsze odwrócenie wazektomii (revasovasostomia), jedną z dwóch najtrudniejszych operacji zarówno w andrologii, jak i w całej urologii. Dzisiaj mogę powiedzieć z dumą: do tej pory zrobiliśmy najwięcej tego typu operacji w całym kraju.
I tak trochę zatoczyłem krąg.
Trochę wracam do punktu wyjścia – dziś najbardziej się cieszę, gdy przychodzi do mnie pacjent po drugą opinię. Od początku już wiem, że będzie ciekawie. A najlepsze, że wtedy czuję, że to pacjent wierzy właśnie we mnie, że to właśnie ja mogę lepiej, szerzej, dokładniej, przystępniej. I tak wierzę w siebie. Dziś znowu trudne sytuacje, tematy i wszechobecna intymność, jej przełamywanie, ale i ogromny szacunek do niej.
Od zawsze chciałem zrozumieć mężczyzn.
Cieszę się, że mogę dzielić się z moimi pacjentami moją wiedzą i pomysłami. Po to właśnie tak wiele lat starań, nauki i praktyki, które są już zarówno za mną, jak i jeszcze przede mną.
Zawsze chciałem rozumieć mężczyzn, zawsze wczuwałem się w ich sytuację, wchodziłem w ich skórę, żeby to oni czuli się w centrum uwagi, żeby czuli, że mają przed sobą fachowca, z którym można o wszystkim porozmawiać, i który tworzy atmosferę współpracy i zaufania. Poszerzana ciągle wiedza i rosnące doświadczenie pozwala mi na jedną najważniejszą dla mnie rzecz – na swobodę w rozmowach z pacjentami. Stawiam na poczucie komfortu, budowane od pierwszej minuty mojej znajomości z pacjentem.
Interesuje Cię temat męskiej niepłodności? A może znasz mężczyznę, który boryka się z tym problemem? Kliknij, aby zobaczyć pakiety konsultacji dla mężczyzn i par…